Kłamstwo jako parodia aktu stworzenia
fragment książki
Ruch myśli
Zofia Rosińska
Kłamstwa i kłamstewka
Te wstępne uwagi wydają się konieczne, aby móc rozważać fenomen kłamstwa. Potoczne doświadczenie mówi nam, że kłamstwo czasami jest lepsze niż mówienie prawdy. Faktycznie, bowiem życie w kulturze – a przecież nie ma człowieka bez kultury ani nie ma kultury bez człowieka – to życie w słabych formach kłamstwa. Słabe formy kłamstwa uznawane są za zalety, określają człowieka kulturalnego. Mam tu na myśli na przykład „takt”, czyli przemilczanie tego, co nieprzyjemne, „uprzejmość”, czyli nieokazywanie niechęci, „roztropność”, czyli powstrzymanie skłonności do mówienia zawsze i wszędzie całej prawdy. Niektórzy nazywają to hipokryzją, czyli brakiem szczerości. Ale czy możliwa byłaby kultura bez hipokryzji? Oczywiście byłoby lepiej, gdybyśmy byli „szczerze” taktowni, uprzejmi, życzliwi itd. Ale pierwszym etapem, zanim staniemy się (jeżeli w ogóle się staniemy, bo wymaga to ogromnego wysiłku i pracy nad sobą) szczerze życzliwi i szczerze taktowni, jak się zdaje, jest jednak hipokryzja. Tak rozumiane kłamstwo nie wydaje się połączone ze złem, przeciwnie – wydaje się połączone z dobrem.
Uważa się dość powszechnie, że nie należy ranić cudzych uczuć. Nie wiem, od jak dawna uczucia są pod szczególną ochroną, i chociaż czasem musimy je ranić (proces edukacji sentymentalnej zawiera w sobie elementy ranienia uczuć), to często kłamiemy, przemilczamy, aby tego właśnie nie robić. Aby ochronić przed zawirowaniami wewnętrznymi. I choć taka jest nasza świadoma intencja, to jednak jej drugą stroną jest paternalistyczne decydowanie o kształcie drugiego życia.
Wydaje się, że kłamstwo przypomina tęczę: ma wiele barw i liczne oblicza, ale nie zawiera koloru czarnego. Nie wszystkie barwy są jednakowo groźne, przeciwnie – niektóre wydają się pożądane, a co więcej – nie są nazywane kłamstwem, ale „małym kłamstewkiem”, „białym kłamstwem” lub „niewinnym kłamstwem”; bądź też – jak już wspomniałam – zaletą albo cnotą, jak chociażby roztropność. Przywołajmy tu eseje Montaigne’a, który pisał, że gdyby kłamstwo, podobnie jak prawda, miało tylko jedną twarz, łatwiej dalibyśmy sobie z nim radę; przyjęlibyśmy po prostu za pewnik przeciwieństwo tego, co mówi kłamca, ale odwrotna strona prawdy ma sto tysięcy postaci i nieograniczone pole (2004, s. 50).
I wreszcie nie możemy nie wspomnieć o postawie nietzscheańskiej, która nie tyle usprawiedliwia istnienie różnych form kłamstwa, ile namiętnie je akceptuje jako konieczny wymóg egzystencjalny. Wymóg przeżycia.
Szczególnie złożona i delikatna jest sytuacja, gdy mamy do czynienia ze śmiertelnie chorymi. Z jednej bowiem strony oskarżamy lekarzy o paternalizm, gdy „oszczędzają” pacjenta, nie mówiąc mu o jego ciężkim stanie. Lew Tołstoj w Śmierci Iwana Iljicza pisał:
To kłamstwo męczyło go, męczyło i to, że nikt nie chciał się przyznać do tego, o czym wszyscy wiedzieli i o czym on wiedział, i że chciano go oszukiwać (…) i zmuszano go do brania udziału w tym kłamstwie. Kłamstwo, kłamstwo, to okłamywanie go w przededniu śmierci, kłamstwo, które sprowadzało ten straszny, uroczysty akt jego śmierci do poziomu tych wszystkich ich wizyt, firanek, jesiotrów… było straszną męczarnią dla Iwana Iljicza (1960, s. 83).
Sytuacja śmierci odsłania przed nami najgłębszą warstwę kłamstwa, jego lucyferyczny wymiar – niezgodę na odsłaniającą się prawdę, protest. Zarazem mówi nam o człowieku. O naszym lęku przed śmiercią,
o słabości wiary. Z drugiej strony jednak nie chcemy prawdy wypowiedzianej bez delikatności i elementarnego taktu. Oto prawdziwe wydarzenie. W szpitalu syn odwiedzał ciężko chorego ojca i wspólnie omawiali kupno butów dla ojca. W czasie tej rozmowy weszła pani doktor i powiedziała: „Temu panu już buty nie będą potrzebne”. Kiedy zszokowana zapytałam ją na korytarzu, dlaczego tak powiedziała, pani doktor odrzekła, że jej religia zmusza ją do mówienia prawdy.
Pisząc o kłamstwie, należałoby też wspomnieć o fantazjowaniu, wyobrażaniu sobie, właściwie o twórczości, która – ponownie, zależnie od koncepcji – wyraża prawdę ogólną, społeczną, nieświadomą, emocjonalną, prawdę nastroju za pośrednictwem elementów czy scen, które pojedynczo z tą prawdą niewiele mają wspólnego. Nikt jednak poważnie traktujący twórczość nie chciałby nazwać jej kłamstwem w negatywnym sensie tego słowa.
Idąc dalej, wiele miejsca należałoby poświęcić kłamstwu politycznemu, wreszcie medialnemu, włączając reklamy. Innymi słowy, kłamstwu powinna być poświęcona zbiorowa praca, która poddałaby analizie różne jego formy i wydobyła ich specyfikę. Dziś inaczej bowiem postrzegamy i rozumiemy kłamstwo, niż rozumiał je na przykład św. Tomasz, choć jego rozumienie przyczyniło się do naszego, a i pojawiały się
w kulturze inne formy kłamstwa.
Relacyjny charakter kłamstwa
Kłamstwo ma charakter relacyjny. Jest związane ze stosunkiem do drugiego i ze stosunkiem do siebie samego. Powszechnie przyjęta – dodajmy, od Platona – definicja kłamstwa podkreśla obecność w kłamstwie świadomej intencji wprowadzenia kogoś w błąd. Narzucające staje się pytanie o cel wprowadzenia w błąd. Po co wprowadzać kogoś w błąd? Zwykle pada odpowiedź – dla korzyści i dla przyjemności. Niemniej stale obecne w kłamstwie – uświadamiane bądź nie – zdaje się pragnienie panowania, pragnienie dominacji nad drugim człowiekiem. Zwróćmy przy okazji uwagę, że nawet kłamstewka kulturowo akceptowane zawierają w sobie element dominacji nad drugą osobą. To ja mu „nie powiem”, „nie ujawnię”, „przemilczę”. Ja wiem… On nie wie. Kłamca zawsze rości sobie prawo do znajomości prawdy. Nazywając jednakże określone zachowanie taktem, a nie kłamstwem, język wyraża różnice pomiędzy nimi. Sprowadzić je można do dwu zasadniczych różnic: po pierwsze – zachowanie taktowne nie ma świadomej intencji wprowadzenia w błąd, po drugie – nie musi zawierać w sobie roszczenia do prawdy, wręcz przeciwnie – niepewność i wątpliwość mogą być źródłem taktu. Szatan nie jest taktowny, jest kłamcą. Można powiedzieć, że jest archetypem kłamcy. Kłamstwem chce kreować inny ład, w rzeczywistości jednakże tylko utrudnia, przeszkadza, uniemożliwia. Kłamstwo odgrywa u niego dwoistą rolę: tak szatan zaspokaja nienasyconą potrzebę panowania (nienasyconą, bo ograniczoną tylko do ludzi; nie może panować nad Bogiem) i racjonalizuje – we freudowskim sensie tego słowa – swój protest, kreując siebie jako istotę źródłowo niezależną, autonomiczną.
Rozważając różne postacie i formy kłamstwa, od tych akceptowanych do odrzucanych, wydaje się, że jesteśmy otuleni kłamstwem i poza kłamliwy kokon wydostać się nie możemy. Ów kokon jest nam często miły i przytulny i wcale wydostać się z niego nie chcemy.
Czy jest możliwa relacja, w której kłamstwo nie mogłoby zaistnieć? I czy taka relacja jest utopią? Jako model relacji, w której nie jest możliwe kłamstwo, może posłużyć opisywana przez Bubera relacja pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Relacja dialogowa, osobowa. Zwróćmy uwagę na istotową różnicę pomiędzy relacyjnym charakterem kłamstwa a relacją osobową, relacją pomiędzy Ja a Ty, opisywaną przez Bubera (kto wie, czy nie pora, aby przyczynić się do odżycia kategorii „osoby”, która tkwi w cieniu kategorii „sił”, „struktur”, „procesów” itd.).
Buber w książce Ja i Ty pisze:
Ojciec i Syn, równi co do istoty – możemy powiedzieć: Bóg i człowiek, równi co do istoty – są nieodwołalnie rzeczywistymi (…) dwoma podmiotami prarelacji, która jako relacja Boga do człowieka nazywa się posłaniem i rozkazem, jako relacja człowieka do Boga oglądaniem i słuchaniem, jako relacja między nimi dwoma poznaniem i miłością – prarelacji, w której Syn, mimo że mieszka w nim i działa Ojciec, chyli się przed „Większym” i do niego się modli (1992, s. 92).
Buber mocno podkreśla dualność tej relacji i przeciwstawia się mistycznej tendencji, która sprowadza relację Ja–Ty do wchłonięcia Ty przez Ja, do unifikacji. W relacji personalnej, w spotkaniu, w dialogu mamy do czynienia z dwiema odrębnymi, autonomicznymi osobami. Relację personalną cechują trzy właściwości: otwartość, zaufanie, wzajemność. Buber polemizuje z Rogersem (współtwórcą terapii egzystencjalnej i personalistycznej), który twierdzi, że relacja terapeutyczna jest relacją dialogową, „doświadczanym spotkaniem osób”. Być może – twierdzi Buber – jest w relacji terapeutycznej otwartość i zaufanie, nie ma w niej jednak wzajemności. Otwartość także nie jest pełna, przezroczysta. Docieranie do głębszych warstw psychiki wymaga często interpretacji, nawet gdy terapia przebiega inaczej niż w wersji psychoanalitycznej. Przy okazji spotkania z Rogersem Buber mówił, że nie jest on i nie może być równy z pacjentem, że jest w stanie zrobić coś, czego pacjent zrobić nie może. Jako terapeuta może pomóc pacjentowi, ale pacjent mu pomóc nie może.
Wedle Bubera dialog jest jak gra w szachy. Cały wdzięk gry w szachy polega na tym, że nie wiadomo i nie można wiedzieć, co zrobi twój partner. W prawdziwym dialogu dwu osób musi być zaskoczenie, coś nieprzewidywalnego. Wynika to z autonomicznego charakteru każdej z osób.
Czy tak rozumiany dialog, „spotkanie”, wydarza się między ludźmi? Buber podaje przykłady z własnego doświadczenia, kiedy nawet w polemicznej i pełnej wzajemnej niechęci rozmowie pojawiało się w pewnym momencie „rozumienie”, „błysk”, jakby niezależnie od rozmówców, co zmuszało ich do bodaj chwilowego pojednania.
Wpływ kłamstwa na osobę
Należy w końcu postawić pytanie o wpływ kłamstwa na osobę kłamiącą oraz o możliwość oszukiwania samego siebie. Na jedno i na drugie pytanie istnieje wiele odpowiedzi, zależnie – jak już zaznaczyłam wcześniej – od przyjętej koncepcji człowieka.
Max Scheler, któremu bliska jest wizja personalistyczna, twierdzi, że człowiek ma wewnętrzny pęd do integracji, pęd do spójności… Że nie jest tak – choć czasem możemy mieć takie wrażenie – iż życie jest chaosem zjawisk. Życie ma formę i potencjalne znaczenie. Kłamstwo natomiast uniemożliwia realizację spójności wewnętrznej, realizację sensu życia.
Przyjęte powszechnie określenie kłamstwa jako świadomego wprowadzenia w błąd, jak się wydaje, wyklucza możliwość samooszukiwania. Jednakże gdy przyjmiemy, że psychika ludzka to nie tylko czynności świadome, ale także czynności, skłonności, tendencje, mechanizmy nieświadome, będziemy musieli zaakceptować też możliwość samooszukiwania. Max Scheler jako jeden z pierwszych pisał o inklinacjach naszego umysłu, które utrudniają samopoznanie. Nazywał je „idolami samowiedzy”. Nie uznawał ich jednakże za fałsz, lecz za iluzje. Kategorie „prawda–fałsz” są bowiem – twierdził – kategoriami epistemologicznymi. Dotyczą wnioskowań i sądów, czyli poznawczych czynności racjonalnych. Iluzje natomiast stanowią dane intuicji. Dopiero na nich oparte racjonalne wnioskowania i sądzenie prowadzą do błędu bądź zafałszowania. Dlatego podstawową rzeczą jest uświadomienie sobie iluzji umysłu.
Przywołałam Schelera, ponieważ często zapatrzeni we Freuda i Heideggera zapominamy o innych sposobach myślenia. Intuitywna metoda Schelera może być źródłem iluzji, ale jest zarazem jedyną, która pozwala poznać unikalność „ja”. Unikalność, która przejawia się również w gestach, w ruchach, w sposobie wycierania nosa czy chrząkania. Przyjęcie założenia o istnieniu unikalności „ja” (osoby) i jej poznawalności stwarza możliwość rozważenia egzystencji poza kłamstwem, choć nie poza iluzjami. Przy czym musimy pamiętać, że dla Schelera „osoba” to nie kamienny byt, ale dążenie, ruch ku spójności.
Pisząc o kłamstwie i jego wszechobecności, musimy także zwrócić uwagę na obecność pragnienia życia w prawdzie. Przejawem tego pragnienia jest refleksja nad kłamstwem oraz wysiłki konstruowania takich modeli relacji człowieka z Bogiem, z innymi oraz ze sobą samym, by kłamstwo nie było możliwe.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!