Fragment tomiku wierszy
Kongo
Tomasza Bohajedyna
Gdy byłem dzieckiem, Cyganie rozbili obóz na polanie. Chodziłem do nich co wieczór i siadałem obok […]. Nie zabrali mnie, tłumaczyli, że nie mają już koni, że podróżują pekaesem. Kiedy odeszli, w zgniecionej trawie po namiotach znalazłem zegarek.
Teraz jestem jak kamień przydrożny, od którego można liczyć początek lub koniec podróży.
Nowa Huta
concipitur, visitque exartum solis.
Za granicą geometrii szyny tramwajowe przestają lśnić
w słońcu. Drogowskazy stoją, ale moje serce także otacza już kontur. Nauczyłem się żyć w miejscu pozbawionym perspektywy.
* * *
Na ulicy znalazłem druk modlitwy do Frasobliwego Chrystusa: „A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie”. Trafne
w mglisty poranek, ale nie krzyczałem. Chciałem żyć z Tobą jak na portrecie, w gestach trwałych.
* * *
Wróciłem na pustynię. Głazy, które były diabelskim
rekwizytem, wiatr przysypał kolejnymi warstwami piasku.
Jom Kippur
Nad ranem oglądam odchodzące gwiazdy, z okna często zmieniającego się w szparę… Śpisz jeszcze, gdy wychodzę na szlak zupełnie znany, który prowadzi do fabryki. Cały dzień trwa ofensywa na moje siły, ale nasza miłość nie zna tańca śmierci.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!