Nakaz przemiany siebie

Fragment książki
Fenomenologia ludzkiej świętości Haliny Romanowskiej-Łakomy

 

Każda postać przemiany prowadzi w sytuacjach granicznych od bytu empirycznego do egzystencji – do egzystencji zamkniętej na kształt zalążka, do egzystencji rozjaśniającej samą siebie jako możliwość, do egzystencji rzeczywistej. (…) Przeskok do egzystencji nie przypomina wzrastania jakiegoś życia, które odruchowo, zgodnie z dającymi się odkryć prawami, zawsze w odpowiednim czasie czyni posłusznie kroki naprzód. Przemiana ta jest świadomym postępowaniem wewnętrznym…

K. Jaspers (za:) Rudzki, 1978, s. 193.

 

Zdolność „umierania” – metanoia

Porównanie cierpienia do śmierci jest zawarte w symbolicznej Freudowskiej zasadzie rzeczywistości (popęd śmierci),
którą należy odczytywać nie tylko jako dosłowną śmierć biologiczną, lecz również jako śmierć hedonistycznego „ja”. Dzięki tej śmierci rodzi się w człowieku wyższy, dojrzały wymiar. Nietzsche, kiedy powiedział, że wszystko, co dojrzałe, dąży do śmierci, pośrednio wyraził, czym jest to, co określam tu cząstkową śmiercią człowieka. Nazwał ten proces dojrzałym niszczeniem.

Częściowe zniszczenie bytu w jego oprawie empirycznej jest cząstkową śmiercią człowieka. Aby móc kroczyć drogą człowieka, który mniej cierpi i zadaje mniej cierpienia innym, aż do zaprzestania cierpienia rozpaczliwego, musimy przekroczyć egoistyczny i egotyczny, słowem – ksobny model istnienia i myślenia. Jest to bezwarunkowy nakaz naszego wewnętrznego guru (nasz oczyszczony umysł), który ma poprowadzić do stawania się człowiekiem nowej jakości18.

Odnajdując ten nakaz, odczytujemy, iż musimy częściowo pożegnać to, co jest prywatne i partykularne, aby dostrzec to, co jest uniwersalne, i tak samo ważne dla nas, jak i całego wszechświata. Wiemy, że musimy wyjść na spotkanie temu, co jest absolutne i święte, bo tylko ten aspekt jest w stanie połączyć wszystkie inne uniwersalne jakości.

Wielu z nas musi umrzeć psychicznie, aby ponownie móc się narodzić – musi doświadczyć metanoi. Musi umrzeć nasz zachłanny umysł wraz z całym swoim niepokojem, aż zniknie jego koncentracja na dążeniu do gromadzenia przyjemności, aż ustanie patologiczna chwytliwość umysłu, który lgnie do obiektu posiadania. Najważniejszym jednak rezultatem mentalnej śmierci umysłu jest zniesienie przejawów jego destrukcji, wynikających z desakralizacji umysłu.

Bardziej boimy się fizycznej śmierci umysłu niżeli śmierci serca, które można zawsze przeszczepić. Biologicznie umysł jest podstawą życia, dlatego umysł jest tak ważny i decydujący w ludzkim rozwoju i może podnieść ten rozwój do poziomu człowieczego. Tylko więc mentalna śmierć umysłu może go odnowić, oczyścić i zrekonstruować ludzką naturę.

Umysł ludzki odszedł od czystości, bezinteresowności, niewinności i praufności, dokonał zburzenia swej podstawowej świętej natury, którą doceniano nawet w epoce Oświecenia. Współczesny umysł człowieka opuściła nie tylko aura świętości, ale również zdolność do uświęcania życia. Zdominowały go pragmatyczne cele i zadania, urzekły czyny uzasadnione interesownością.

Aby niespokojny umysł mógł oddalić się i zapaść w oczyszczający sen, człowiek musi wyciszyć się fizycznie i zintegrować się wewnętrznie, pozostawiając z boku cały chaotyczny i relatywny świat. Aby jednak człowiek nie popadł w konflikty z otoczeniem i aby nie spowodowało to kryzysów, musi świadomie i na głębszym poziomie zaakceptować brak doznań przyjemności oraz dopływu sprawiających mu przyjemność informacji.

Ból spowodowany odchodzeniem od hedonistycznego sposobu życia jest najlepszą drogą do całkowitego przetworzenia umysłu. Świadomie przyjęta, ascetyczna i powściągliwa postawa umysłu nie jest jednoznaczna z postawą masochistyczną, lecz wynika z dojrzałości. Umysł, który oddala się od tego, co go zniewala, odnawia się, sięgając do mądrości. Zanim jednak otrzyma dary mądrości, powinien oddać swoje zabawki, czyli po prostu to, czym się zajmował w tej mniej dojrzałej fazie życia.

Perły mądrości ukryte w człowieku stawiają warunki. Zgodnie z zasadą „nie rzucaj pereł przed wieprze”, nie mogą zostać udostępnione rozumowi zachłannemu i nigdy nienasyconemu, nie mogą dostać się w „posiadanie” rozumu ani stać się jego instrumentem. Nikt nie może „posiadać” mądrości, można ją pojmować, zrozumieć, włączyć w swoje istnienie i stawać się nią. Mądrość nie jest bowiem informacją, lecz podstawową wiedzą życia, wskazującą na to, co jest dobrem, a co złem.

Aby stawać się mądrym człowiekiem, a każdy, choć z różnych powodów, chciałby nim być, musimy uśmiercić swój interesowny umysł, nawet jeśli nie posiadamy jeszcze alternatywy dla innego sposobu istnienia. Dlatego ten moment nazwać można uśmierceniem, zniweczeniem, unicestwieniem siebie aktualnego.

Nawet istota ludzka z poziomu poniżej pułapu swego gatunku, istota zła i okrutna, posiada ukryte dążenie do mądrości. Każdy z nas chciałby poznać tajemnicę mądrości, podejrzewa bowiem, że w niej zawarty jest klucz do szczęścia. I jeśli posiadamy odwagę, aby przez moment odwrócić się od tego, w czym tkwimy, i mentalnie zniszczyć cały zasób swego umysłu, to stajemy się człowiekiem Nikt, o którym pisał E. Stachura (1982)19, chcąc pokazać, jak można się wyzwolić z egoizmu. Człowiek, który staje się Nikt, doprowadza swój umysł do całkowitego oczyszczenia.


Odrodzenie nowej tożsamości

Trwanie na pozycji człowieka Nikt jest jednak czymś przejściowym, jest momentem pozytywnej pustki umysłu, która oznacza jego czystość, ale również utratę tożsamości i identyfikacji. Wywołuje to cierpienie, ale umysł zyskuje czyste pole i bardzo dużą przestrzeń, otwartą i gotową na przyjęcie wiedzy mądrości. Jeśli dajemy sobie radę z owym bólem i potrafimy w nim wytrwać, uświadamiamy sobie, że jest to ból naszej ksobnej strony, naszego egoistycznego psychologicznego „ja”.

Głęboki konflikt, jaki zachodzi na gruncie świadomości, uśmierca to „ja”, co przejawia się w postaci przeżywanej depresji, dojrzałego przejściowego autyzmu, wycofania, a nawet negacji. Wycofuje się jednak nie tyle podstawowe „ja” osoby, lecz zamiera „ja” ksobne i ta część umysłu, którą się ono posługiwało. Zamarcie dotyczy hedonistycznej części osoby, która może zaprzestać, na jakiś czas, gratyfikacji cielesnych i popędowych potrzeb, a nawet przestać dbać o swoje biologiczne bezpieczeństwo. Może nastąpić chwilowe wyciszenie jej instynktu samozachowawczego, ale nie zniesienie go. Jest to bardzo trudny etap omawianego procesu metanoi i wymaga nieraz sięgania po pomoc innych.

Cierpienie powstałe w wyniku unicestwienia tożsamości jest rodzajem cierpienia egoistycznego, ubranego w psychologiczne manifestacje. Cierpimy z powodu utraty fałszywej tożsamości, uzależnionej od akceptacji zewnętrznej. Akceptacja i afirmacja są tym, co kształtowało ową tożsamość, dzięki której mogliśmy zabiegać o wszelkie wsparcie emocjonalne i uczuciowe. Jest to rodzaj cierpienia miłosnego, powstającego w wyniku utraty tych obiektów miłości, które warunkowały tę fałszywą tożsamość. Cierpienie to jest rodzajem ofiary porównywalnej z tą, jaka występuje w każdym misterium, również
w mszy (zob. Jung, 1992). Ofiarujemy tu tę część siebie, która jest niewiarygodna.

Tymczasem nasza prawdziwa tożsamość istnieje dalej,
o czym nie wie świadomość. Jest to tożsamość nieuwarunkowana obiektami zewnętrznymi i akceptacją, lecz określoną jakością wewnętrzną. Zostaje ona odkryta w momencie, kiedy tworzy się osobowa jedność, scalająca wielość „ja”, i kiedy znika dualistyczny podział na ksobne i nieksobne intencje, kiedy interesowność zostaje unieważniona przez nową emanację umysłu, i rodzi się nadrzędne „ja”, wykreowane przez mądrość.

Dualizm umysłu i jego interesowność zaczynają wydawać się bezsensem, a cierpienie powstałe w wyniku utraty dawnego stanu umysłu i dawnej tożsamości ustępuje.
W aktualnym, czystym już stanie umysłu osoba odkrywa własne sakralne możliwości.

W buddyzmie śmierć ego przechodzi w stan oświecenia. W katolicyzmie zniszczone niedojrzałe życie prowadzi, drogą zmartwychwstania, do życia bardziej dojrzałego. Tu można to opisać jako śmierć fałszywej identyfikacji człowieka
i narodziny prawdziwej, z jej doskonałymi wymiarami. Te nowe wymiary nowo narodzonego umysłu budują aspekty bezinteresowne.

Trafnie oddają to słowa Karla Jaspersa: „Coś jednak jest antycypowane w śmierci z miłości, co już wcale nie dochodzi do głosu w owym aktywnym heroizmie ryzyka: głębia śmierci jako byt swoisty (das eigene Sein), możliwość, że największy stopień życia pragnie śmierci zamiast jej się lękać. Śmierć otwiera się jak prawda w odsłonięciu zjawiska – nie jako granica, lecz jako spełnienie” (Rudzki, 1978, s. 210). Mentalna śmierć naszego umysłu jest koniecznością nie tylko przekraczającą granicę, ale spełniającą możliwość stawania się Nowym Człowiekiem.

Szata Dejaniry – synonim cierpienia – leży na każdej drodze do El Dorado i dlatego cierpienie z powodu śmierci dotychczasowego „ja” prowadzi do nowego narodzenia się osoby. Drogę mentalnego umierania człowieka, a także ponownego narodzenia się, nazwać można – za K. Dąbrowskim – „królewską drogą” (Dąbrowski, 1979, 1980, 1989; zob. Kobierzycki, 1989) do stawania się tym, co określam człowiekiem nowej jakości. Na drodze do tego stawania się umiera interesowny umysł, a rodzi się umysł bezstronny, zdolny do doświadczania sacrum.

Racjonalny aspekt sakralnych możliwości

Umysł, mówi plotka,
wyzwolił się od mózgu.

Larry Dossey M.D.

Kiedy zamiera dawne „ja” ksobne, ciężar mentalnej śmierci tego „ja”, jest chwilami nie do wytrzymania, bo osoba musi wyrzec się gratyfikacji, jakiej to „ja” wymagało.
Z czasem osoba zdobywa łatwość ujarzmiania swojej popędowej natury i uwalniania się od stałego i nachalnego satysfakcjonowania swojej biologii.

I tak jak w komedii Calderona „Życie jest snem”, gdzie polski królewicz oskarża Boga o to, że dał człowiekowi życie na ziemi, które jest dla niego więzieniem, tak my oskarżamy swoje byłe „ja” o to, że do tej pory nas więziło. Jeden
z bohaterów wspomnianego arcydzieła barokowej dramaturgii hiszpańskiej, król bajecznej Polski, mówi o życiu ludzkim jako teatrze, w którym „dziewka z farsy fortuna gra teraz tragedię”.

Po śmierci naszego dawnego, interesownego „ja”, przestajemy odczuwać tragedię, bo przestajemy „grać” o stawkę, jaką była korzyść, do której zmierzaliśmy. Wydostajemy się z teatru życia, a życie nasze przestaje być snem, jakim widział je Calderon. Możemy przez chwilę cierpieć z powodu straty tego, do czego byliśmy przywiązani, ale za chwilę czujemy się wyzwoleni, widząc, że życie, które było kiedyś farsą i udręką, przestaje być karą i staje się dobrem. Dzięki nowo narodzonemu „ja” wydostajemy się z pułapki i odkrywamy tę stronę życia, która nas nie więzi.

Nasza mentalna śmierć nie oznacza unieważnienia potrzeb ciała, lecz śmierć ekspansywnego ciała, które za wszelką cenę chwyta się przyjemności i z tego powodu gra jak „dziewka z farsy”. Po odrodzeniu się nowego człowieka ciało odkrywa swoją nową rolę i wówczas zostaje zażegnany konflikt między biologią a duchowością. I tak jak wielu filozofów w konflikcie człowieka z naturą widziało i widzi źródło pewnej niechęci do własnego życia, tak mentalna śmierć części umysłu powołuje nowe „ja”, które rozwiązuje ten konflikt, gdyż ciało, pod wpływem nowo narodzonego stanu umysłu, odkrywa ponadczasowość.

Mentalna śmierć umysłu może być opisana jako śmierć niższego „ja” i narodzenie się „ja” wyższego. Nie wiąże się to z utratą lub zyskiem czegoś, lecz oznacza przechodzenie
z przeciętnego pułapu rozwoju człowieka do pułapu najwyższego, na którym umysł wzrasta do świętości. Cierpienie wywołane utratą interesownej części umysłu nagradza nas mądrością, którą odkrywamy w umyśle, a której nie sposób jest poznać, jeśli owa strata nie nastąpi.

Świętość i boskość człowieka (zob. św. Loyola, 1969; Łoskij, 1967; Ferry, 1996) ujawniają się wtedy, kiedy potrafi on rozstać się z częścią siebie. Wybitni psychiatrzy i psychologowie, jak E. Erikson, V. Frankl, K. Dąbrowski i K. Jaspers, apologeci cierpienia, upatrywali w nim szansę uwolnienia się człowieka od determinacji – szansę na bycie i stawanie się wolnym (Frankl, 1971, s. 70–71; Dąbrowski, 1975, s. 28).

Śmierć niższego „ja” uwalnia od zasłon kryjących związek człowieka z sacrum. W momencie psychicznego umierania dotychczasowego umysłu człowiek rzeczywiście staje się wolny. I sądzę, że jest to najważniejszy moment rekonstrukcji osobowej. Można by skonstatować, że umysł, wyzwalając się od dominacji interesownej intencji, oderwał się od biologicznych intencji. I trzeba zgodzić się z Larrym Dosseyem, który mówi: „umysł, mówi plotka, wyzwolił się od mózgu”20.

Nowo narodzona osoba uaktywnia sakralną część swego umysłu, która nadaje sens wszystkim poczynaniom. Ponadczasowość, która do tej pory była dla nas nieczytelna, zostaje zauważona. Dostrzegamy ją w kontekście realnego życia i racjonalnego umysłu. Wszystko, co czynimy w praktyce, wywołuje na ogół dobro i radość. Zwykłe rzeczy zaczynają się wydawać piękne, ponieważ poznajemy ich uniwersalny kontekst. Okrywamy siebie jako nowo narodzone osoby, których umysły kierują się nie korzyścią, lecz sensem. Odnalezienie sensu jest jak żywa perła, która rodzi się po mentalnej śmierci naszej osoby.

Mentalne umieranie pojedynczego człowieka i jego odnowę można porównać do tego, co wydarza się globalnie
w całym świecie. Aktualny świat, doprowadzony do pewnej zagłady, zmierza do odradzania się poprzez globalną przemianę. Doświadcza on, w pewnym sensie, umierania –
dotykają go wojny, terroryzm, głód, bieda i niepotrzebna śmierć ludzi chorujących, ginących, zabijanych. Świat doświadcza również śmierci mentalnej, bo ludzki rozum został wynaturzony, wyrzucił to, co najmądrzejsze i wysoko rozumne i osiągnął zenit podstawowej głupoty21, która prowadzi do zła.

Ów zenit jest jednocześnie kresem ludzkiej głupoty i zła, ale i nadzieją na odrodzenie nowej jakości świata, który – upadając – musi się wznieść na nowo. Jest po prostu punktem zwrotnym świata i pojedynczego człowieka. Jaskrawa desakralizacja doprowadzić musi do odwrotu – musi nastąpić powrót do świętości, tak jak zła passa przywołuje dobrą.

Zwrot ku sacrum

Jeśli ucieczka od wielkich uczuć, wielkiej miłości, ucieczka od świętości i wartości nadrzędnych jest dorobkiem końca wieku XX, to aktualny moment może stać się odwrotem
i zwrotem ku świętości. W pewnym sensie dzięki zbiegowi tragicznych wydarzeń świata zaczęła się w nas odradzać świadomość przemijalności tego, co do tej pory zdobywaliśmy z tak wielkim wysiłkiem i pieczołowitością, i co do tej pory stanowiło istotę naszego życia. Powoli odkrywamy, dzięki refleksji, jaką wywołały w nas bolesne wypadki, że nasza biologia i materialność są względne. Odradza się w nas zrozumienie zjawisk metafizycznych i skrywana do nich tęsknota, do której większość z nas nie chce się przyznać.

W ukryciu odwracamy się w stronę świętych ludzkich właściwości, choć na ogół postrzegamy je u innych, a nie u siebie. Zaczynamy podziwiać sakralne wartości, przynajmniej z daleka, choć wielu z nas chciałoby je dotknąć. „Świętą rynsztoków”, którą była Matka Teresa z Kalkuty, świat kochał, nawet ten świat, który nie rozumiał Chrystusowej wiary. I nie bez powodu papież Jan Paweł II rok 2000 ogłosił za święty, wiedział bowiem, że człowiek dzisiejszy, mimo własnej grzeszności, a może właśnie z powodu niej, wzdycha do świętości.

Prawdziwą świętość rozpozna każdy i każdy ją uszanuje, nawet ten o najbardziej przestępczych skłonnościach. Cechuje ona ludzi wielkich, dobrych, którzy potrafią płakać i cieszyć się jak dzieci, bez troski o własne korzyści. Należy sobie uświadomić, że prawdziwa, a nie udawana bezinteresowność posiada znamiona świętości. Ludzie, którzy potrafią dawać siebie, ludzie wielkiego serca, zdolni do dawania
z radością, ludzie szczęśliwi i dający szczęście innym realizują swoje święte możliwości22.

W człowieku rodzi się nieuświadomione dążenie do raju, ciszy, spokoju, czystej miłości, wiecznego szczęścia w miejsce głośnej, doraźnej, chwilowej i błyskawicznie doznawanej przyjemności, za którą człowiek wiecznie się ugania, nadając swojemu życiu bezmyślne tempo. Pojawia się tęsknota do wartości wiecznych, a przechodzi zauroczenie atrakcyjną banalnością i tymczasowością.

Można zauważyć, że epoka beztroskiego egzystowania ludzi krajów bogatych, zajętych sobą i czczą paplaniną, epoka braku mądrości, epoka podstawowej głupoty, fałszu
i kłamstw politycznych, udawanej kultury, pozorów, epoka nastawienia na własne korzyści, na osiąganie sukcesu, powoli odsłania swoje prawdziwe destrukcyjne oblicze i powoli gaśnie, jak gasną sztuczne ognie.

Rozkwit nauki i techniki oraz cybernetyki nie zbliżają się jednak ku końcowi, ale transformują się. Prawdopodobnie wchodzimy w erę większej mądrości, której poszukujemy w źródłowych pismach i naszych archetypach. Już nie bawią nas tak namiętnie stale dopływające nowe informacje związane z techniką i wygodą życia, już nie porywają nas ustawicznie puste przyjemności i już nie zadowala nas bylejakość życia duchowego i życia etycznego, choć wielu z nas w dalszym ciągu wybiera bogactwo materialne w miejsce bogactwa duchowego.

Człowiek nie wszedł jeszcze w pełni w etap świadomego dokonywania czynów wysoko etycznych i dalej dominują
w jego życiu użytkowe, a nie święte wartości, i długo jeszcze będzie przeważała „miłość” pozbawiona miłości, ale zaczyna on powoli niepokoić się już nie wyłącznie o siebie, własny los i bliskich, ale staje się bardziej wrażliwy na zło, które dosięga innych.

Etyczna wrażliwość jednych może pociągnąć za sobą pozostałych do uczestniczenia w marszu obrony duchowego dobra, świętości i niedopuszczania zła, jakie może czekać człowieka nowego wieku. I właśnie ci, którzy nie poddają się swojej zachłannej naturze ludzkiej, mają bardzo trudne zadanie. Odkrywają w sobie konieczność spełniania misji, lecz są postrzegani jako odmieńcy przez większą i silną część ludzi cywilizowanych krajów, którzy propagują model człowieka zdobywczego, bez sentymentów i naiwności, dalekiego od pokory wobec świętych wartości, wolnego od miłości
i religijnych przesądów.

Ponieważ jednostki wrażliwe etycznie biegunowo różnią się od jednostek goniących za sukcesem i pieniędzmi, uważane są za dziwne, śmieszne, staromodne, nudne i moralizatorskie, choć nie o moralne, lecz wysoko etyczne aspekty życia im chodzi. Nie wzbudzają podziwu ani nawet szacunku tych, którzy z tupetem i przebiegłością wchodzą w wiek XXI. Ale właśnie ci „dziwni” ludzie, postrzegani często jako osoby nierealne i nierzeczowe i nie idące z „duchem czasu”, posiadają dużą determinację i wielkie możliwości, aby pomóc światu w przemianie.

Prawdopodobnie oni to przyczynią się do przeobrażenia dotychczasowej formy egzystencji ludzkiej, spadającej poniżej gatunku, w prawdziwą człowieczą formę, powracającą do miłości o znamionach miłości świętej. Jeśli nie nastąpił jeszcze wyraźnie punkt zwrotny świata ludzkiego ku świętości, można zauważyć, że ożywa sakralny wymiar
w naszej świadomości, który powoduje to, iż świadomość człowieka staje się powoli świadomością uniwersalną i ekologiczną. Jest to jednak za mało, aby sakralny wymiar naszej świadomości uaktywnił się.

Niedopuszczalne jest odnalezienie w świadomości wyłącznie ekologicznego znaczenia świata, a niezauważenie sakralnego wymiaru, nawet w takim uniwersalnym rozumieniu, jakie proponuje Henryk Skolimowski, dla którego ekologiczna świadomość „zrodzona jest z idei świata jako sanktuarium” (Skolimowski, 1999, s. 48). Świadomość nie może być zredukowana ani do ekologicznej, ani nawet do uniwersalnej świadomości, o jakiej pisze Skolimowski (Skolimowski, 1999, s. 50–52). Tylko sakralność kreuje i odradza świadomość człowieka (Romanowska-Łakomy, 2001, s. 160–166), przekraczając ekofilozoficzny, holistyczny, a nawet uniwersalny wymiar. Ona jednoczy te wymiary.

Te postaci świadomości, które wynikają z ewolucyjnej wizji świata, nie mogą redukować świętej świadomości człowieka do świadomości powiązanej z procesem ewolucji. I gdyby nawet pojmować ewolucję w sposób kreatywny, jak czyni to Skolimowski, będzie ona zawsze źródłem niszczenia świętego wymiaru ludzkiej świadomości. Ewolucja, która – jak twierdzi Skolimowski – „przetwarza materię w ducha, a życie w życie boskie” (ibidem, s. 52), jest zaprzeczeniem prawdziwego znaczenia sacrum. Święta świadomość człowieka nie daje się sprowadzać do sublimacji materii, jest ona
w swym praźródle pierwotna w stosunku do wszelkiej materii, która nie jest jeszcze uświęcona.

Punkt zwrotny świata ludzkiego ku świętości, który odsłania wymiar święty naszej świadomości, pojawia się wtedy, kiedy człowiek, chroniąc sacrum, odrzuca bezkompromisowo profanum. Ma to miejsce wówczas, kiedy bardzo cierpi, kiedy w postaci wylanych łez i bólu doświadczanego aż do szpiku kości, staje się bezsilny i bezradny wobec tego, od czego sam się uzależnił, a w czym rozpoznaje podstawowe źródło swojej destrukcji.

Wprawdzie człowiek nie odkrył jeszcze w sobie samym ewidentnego sacrum i być może nie odkryje go nigdy w czystej postaci, bo jest błądzącą ludzką istotą, ale coraz bardziej zbliża się do sakralnej strony swego jestestwa – może ona uratować jego człowieczą godność, zagubioną w materialnej stronie świata, jeśli tylko zdoła przekroczyć i ogarnąć swoją świętością ewolucyjnie ukształtowaną, materialną formę świata.

Przypisy:

18 Obraz Nowego Człowieka zostanie przybliżony w rozdziale VI.

19 E. Stachura w podtytule nazwał ten utwór „Rzeczą o egoizmie”.

20 Mowa tu o przewodniczącym Rady Interwencji Ciała/Umysłu w Narodowym Instytucie Zdrowia przy Biurze Medycyny Alternatywnej, stanowiącej część komórki rządowej USA. Zob. Barasch, 1993, s. 3.

21 Podstawowa głupota dotyczy braku podstawowej wiedzy, czyli mądrości.

22 O świętym wymiarze człowieka zawartym w jego świadomości pisałam w książce Droga do człowieczeństwa (2001, s. 156–162); por. też Scheler, 1980; Otto, 1968

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz