Fragment książki
Głód chleb miłość
Iwony Pokory
„Piszę do ciebie: głód, chleb, miłość”…
Nie pamiętam o miłości. Nie dzieliłam chleba
Z nikim, dawno, jakże dawno. Głód jest mi najbliższy,
Bo na wyciągnięcie ręki w nocy,
Kiedy dotykam poduszki obok.
Ale zaraz zasypiam. Bo ją oswoiłam. Jest
Pusta, jak moje sny. O książkach, w językach, których nie znam,
A śmieję się i płaczę, czytając je we śnie.
O kocie, który rozmawia ze mną i każe milczeć o tym,
Cośmy powiedzieli. Milczę. Nie pamiętam, zapominam
Słowa książek. Miłość. Chleb wspólny,
Głód już nawet, bo tylko czasem.
A potem znowu syta. Że znowu poniedziałek, środek
I Wielkanoc.
Że słyszałam klucz kaczek, jak rozmawiały ze sobą, lecąc
W kompletnej ciemności mojego zasypiania.
Że
Odys
Siedzimy i sączymy grzane, korynckie wino. Cienkie,
Bo on rozcieńcza je wodą z mitycznego przyzwyczajenia.
Ognisko dogorywa. Lira umęczona, gardło ślepca
Skrzypi jak przestraszony szpak. Cisza, bo ciszą
Można naznaczyć czas nijaki. Bez imienia go przemieszczając we wczoraj.
On pamięta, ja pamiętam, ślepiec pamięta.
Szpak przypomni jutro, co dziś uskrzydlone.
Statki na wodzie, korytarze ciemne, bez szansy na bezpotrzask.
A jednak. Walki, walka, odstąpienie.
Wielkie odstąpienie od cudzołóstw imaginacji.
Po cóż się bronić, skoro walka brzydzi.
Mówił przed chwilą, że ma na imię Nikt.
Jakie dziwne te chwile, kiedy
Ktoś myśli jak ja.
Ja.
Ja chciałam powiedzieć mu ,
Że mam na imię
Nikt. Któż uwierzy.
Któż uwierzy, widząc krew we mnie
Śpiewającą przy lirze,
że jestem
Nikt.
Piąta rano
W nocy tak niewiele widać.
Mam ochotę obudzić cię o piątej rano
i czytać ci wiersze Zagajewskiego.
„Pociąg jechał powoli pomiędzy trawami, krzewy
tarniny stały nieruchomo”. I nie zasypiaj –
wszystko trzeba zatrzymać – turkot wozu na bruku,
skrzydła spłoszone brzaskiem, nasze cienie
na ścianie, która zaczyna się poruszać,
kołysać obrazem i morzem, które na nim jest.
Nasze cienie kołyszą się ze ścianą, przylepione
do niej płasko jak liście lilii wodnych
do powierzchni jeziora.
Na pewno myślisz, że wszystko jest zbyt słabe,
żeby przetrwać tę godzinę. Moje kruche słowa
jak szklane figurki zwierząt ustawione na huśtawce –
za chwilę przy kolejnym wzlocie – spadną,
potłuką się, pogubią w trawie.
Myślisz, że nie przetrwamy kolejnej nocy.
Imię boga
Imieniem boga jest wszystko
Co ma swoje imię. Ludzkie ręce
Przyzwyczajane ciągle od nowa
Do innych ludzkich rąk.
Wszystko od początku
Za każdym potarciem powiek
O ślepe ciągle oczy.
Imieniem boga jest śpiący ptak,
I jeszcze go nie widać,
Bo słońce jest za nisko,
Za głęboki cień drzew.
Imieniem boga jest to długie słowo,
Którego nie zdążę do końca pomyśleć
Przez cały długi sen –
Że robi się już jasno,
Coraz jaśniej za oknem,
A ja nie mogę zasnąć. I znowu,
I znowu.
Przypominanie ciebie przed świtem,
Jakichś dwóch połamanych słów,
I nie pamiętam jakich, i nie mogę
Usłyszeć, tak głośno bije we mnie
Wschodzące znowu serce.
Imieniem boga jest strach.
Że nie zdążę ci krzyknąć moich kalekich
Słów na tamte twoje,
Jakie by nie były.
Że nie zdążę odkrzyknąć
Przed zaśnięciem.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!