Wymiary schizofrenii – mesjanizm, rozszczepienie i coincidentia oppositorum
fragment książki
Psychopatologia a religia Damiana Janusa
Psychoza jest stanem oderwania od społecznej rzeczywistości, stanem zagubienia, niedostosowania i umysłowej dezorganizacji, stanem braku sprawności życiowej oraz odpowiedzialności za innych. Psychoza taka jak schizofrenia może też być stanem zwiększonej wrażliwości, niejednokrotnie swoistej przenikliwości. Schizofrenię niełatwo jest opisać. Trudność występuje już wtedy, gdy zamierzamy wyraźnie i jasno wyodrębnić obszar zjawisk psychopatologicznych określanych tym terminem, a potęguje się, gdy pytamy o jej istotę i genezę. Jeśli nie chcemy ograniczyć się jedynie do szablonowego przedstawienia uznanej za diagnostyczną grupy objawów, musimy dokonać wyboru elementów obrazu, co równa się konstrukcji pewnej „schizofrenii”1.
Należy pamiętać, że „schizofrenia” nie jest żadnym konkretnym bytem, a jedynie nazwą, jaką nadajemy zespołowi zjawisk, które chcemy wyróżnić jako względnie jednoznaczne i powtarzalne. Nie istnieje ona tak, jak istnieje na przykład wrzód żołądka. Można powiedzieć, że pacjent ma wrzód, lecz mówienie, że człowiek ma schizofrenię, jest znacznie mniej adekwatne. Mylące może być również stwierdzenie, że ktoś jest schizofrenikiem. „Schizofrenia” nie istnieje tak jak przedmioty materialne, ani nie stanowi istoty żadnego z ludzi. Jeśli z daleka rozpoznam coś jako „krzesło”, wiem dość dokładnie, z czym się spotkam, gdy podejdę bliżej. Po kolei będę spostrzegał coraz to nowe szczegóły: kształt oparcia, rodzaj materiału, jakość wykonania. Jednak będzie to zawsze, pomijając niepraktyczne ekstrawagancje, przedmiot do siedzenia, którego kształt i wielkość może fluktuować tylko w pewnych granicach. Można więc powiedzieć, że wraz z poprawą jakości spostrzegania „krzesło” nabiera coraz więcej szczegółów, lecz pozostaje „krzesłem”. Tymczasem z tworem takim jak „schizofrenia” jest inaczej. Gdy zaczynam ją bliżej poznawać, zmienia się i może nawet przestać być „schizofrenią” w ogólnie uznanym sensie2. „Schizofrenia” to ogół przyjętych, uznanych i zapisanych w podręcznikach obserwacji i przemyśleń na temat pewnych wydarzeń w życiu niektórych ludzi. Biorąc pod uwagę najbardziej jednoznaczne przypadki, mamy w miarę przejrzysty i interindywidualnie powtarzalny syndrom. Jednak w innych ukazują się nam układy bardzo specyficzne, w których może właściwsze byłoby zastosowanie jakiejś nowej nazwy.
Eugen Bleuler, twórca tego terminu, mówił o „grupie schizofrenii” i poprzez takie sformułowanie wskazywał na fakt występowania sporych różnic w obrazie tej choroby. Inaczej mówiąc, „schizofrenia” jest raczej pojemnym workiem (por. Wciórka, 2002a, s. 225). Chociaż to, czym w istocie jest schizofrenia, zależy od punktu widzenia, od wrażliwości w kontakcie z pacjentem i od umiejętności myślenia, jej „podręcznikowa” wersja pozostaje tym, za co uznał ją ogół lekarzy. Innymi słowy, tym, co potrafi pojąć przeciętny lekarz. Należy zaznaczyć, że od czasów twórcy terminu „schizofrenia” kryteria diagnozowania tej choroby ulegały zmianom (Wciórka, 2002a, s. 219–225; Kaplan, Sadock, 1995, s. 64–65), co można w zasadzie uznać za tworzenie nowych jednostek chorobowych. Obecnie, aby ją u chorego rozpoznać, nie trzeba już spostrzegać Bleulerowskich objawów osiowych, z których dwa podstawowe to autyzm i ambiwalencja (Freedman, Kaplan, 1967, s. 596).
Współczesne podręczniki diagnostyczne kładą nacisk na urojenia, szczególnie urojenia zewnętrznego wpływu i kontroli, oraz omamy, głównie słuchowe, na rozkojarzenie, niedostosowany afekt itd. (zob. Kaplan, Sadock, 1995, s. 63). Można powiedzieć, że jest to „inna” schizofrenia, czyli pacjent dziś zdiagnozowany jako schizofrenik kilkadziesiąt lat temu mógłby otrzymać inne rozpoznanie. Różnice w zakresie diagnozowania schizofrenii dotyczą też poszczególnych państw (np. wąsko zakreślano granice schizofrenii we Francji, a szeroko w Stanach Zjednoczonych; Wciórka, 2002a, s. 234), a ostatecznie jest to kwestią tendencji danego psychiatry (pomimo pozornie jednoznacznych wskazówek diagnostycznych częste są przypadki, w których jeden lekarz rozpozna schizofrenię, a inny da odmienne rozpoznanie). Podejmując próbę wyodrębnienia schizofrenii, opieram się na grupach objawów wyróżnionych przez Bleulera oraz na wprowadzonej przez Kurta Schneidera kategorii objawów pierwszorzędowych3.
Schizofreniczny mesjanizm
Do rangi symbolu szaleństwa urósł obraz człowieka, który roi sobie, że jest prorokiem, mesjaszem lub samym Bogiem. Urojenia wielkościowe i posłannicze są w schizofrenii nader częste, chociaż nieczęste jest to, by chory człowiek przez dłuższy czas żył skrajnie wielkościowym obrazem siebie. Obraz ten raczej fluktuuje i tylko niekiedy chory jest przekonany o swej nieograniczonej mocy. Może wtedy nie ograniczyć się do postaci względnie potężnych, lecz uważać, że jest „Bogiem”. Urojenia tego typu są tak częste, gdyż spełniają ważną funkcję w ramach dynamiki zaburzonego umysłu. Funkcja ta ma dwie składowe: izolacji oraz syntonii, które chociaż są przeciwstawne, wzajemnie się warunkują i uzupełniają. Schizofrenik jest izolowany i dąży do izolacji, a jednak w owo dążenie włączone jest również kompensujące je dążenie przeciwne.
Urojenie wielkościowe, które najczęściej przyjmuje taką lub inną formę urojenia posłanniczego, jest swoistym kompromisem pomiędzy izolacją a byciem z ludźmi. Któż inny, tak jak władca, dyktator czy mesjasz, jest zarazem odmienny i wyalienowany, a jednocześnie nie trafia na margines życia, lecz przeciwnie, każdy czuje jego wpływ i jest z nim w pewien sposób związany? Mesjasz jest sam jeden, ale każdy go widzi, jest on w centrum społeczności. Czym silniejsza izolacja, tym większa musi być misja, by ludzie byli jednak blisko. Czym większa misja, tym silniejsza może być izolacja. Obie tendencje warunkują się wzajemne, bo obie dla psychiki chorego człowieka mają jednakowe znaczenie. Wielkość odgrywanej postaci wskazuje na wielkość izolacji. Jeśli do świata można powrócić już jedynie jako Bóg i zbawiciel, znaczy to tyle, że tendencja do izolacji sięgnęła zenitu.
Wejście w normalne relacje międzyludzkie zawsze wiąże się z pewnym upadkiem poczucia wielkości, gdyż jest możliwe wyłącznie w przypadku uznania wartości innych. Schizofrenik nie potrafi żyć z ludźmi, nie potrafi też, jako istota ludzka, żyć bez ludzi. Aby zachować cenną izolację, a zarazem utrzymać kontakt z innymi ludźmi, zjawia się jako ktoś przewyższający ich, a jednocześnie mający dla nich coś cennego. Przyjęcie postawy mesjasza i wzięcie na siebie misji jest swoistym kompromisem, równowagą sił „od” i „do” ludzi.
Adam Wizel, psychiatra warszawski, opublikował pisany w okresie pierwszej wojny światowej pamiętnik swojej pacjentki (Wizel, 2001)4. Nieznana nam z imienia autorka, osoba izolująca się od ludzi, a zarazem pogrążona w fantazjach na temat własnej misji (urodzenie i wychowanie geniusza), pisze:
„Ziemio, ziemio, muszę pozostawić przyszłości spuściznę po sobie. Ja, ja, ja – potęgą jestem. […] Ludzie, oto ja, nieznana wam, obojętna, ślubuję wam dzisiaj po raz tysiączny, że będziecie dumni ze mnie. Ta moja przymusowa bezczynność, ta tragedia oczekiwania wprost przytomność mi odbiera. Myśl, że nic, nic wielkiego jeszcze nie robię, że mogę być w danej chwili najwyżej »dobrym i uczciwym człowiekiem«. Ale przyszłość moja, moja” (Wizel, 2001, s. 105).
Misja zapewnia poczucie znaczenia i tożsamości oraz moralną legitymizację własnej egzystencji. Bycie samym „Bogiem” daje dodatkowo pełne wydostanie się z męczących ludzkich zależności i uwarunkowań. Tendencja do „boskiej” niezależności wydaje się być naturalną funkcją naszego ja. Ja w każdej sytuacji i wobec każdego przedmiotu (nawet samego siebie) stara się przyjąć postawę nieskrępowanej obserwacji i dystansu. Stając się „Bogiem”, schizofrenik uwalnia się od krępującego wpływu przeszłości, dzieciństwa i rodziny, pozbywa się warunkowanego rodzinnie i społecznie poczucia winy, które jest jednym z czynników krępujących swobodę ja. Tak jak kulturowy obraz Boga powstaje poprzez wyrugowanie postaci rodziców, tak schizofrenik, aby oderwać się od rodziców, staje się Bogiem.
Rozszczepienie5 – dualność i idealizacja
We właściwej schizofrenii nader często pojawia się schemat dzielenia ludzi na „dobrych” i „złych”, „głupich” i „mądrych” czy „ładnych” i „brzydkich”. Zjawisko to nie jest błahostką, występując wyraźnie i regularnie w momentach schizofrenicznej dezorganizacji. Świadczy ono o tym, że idea dualności czy biegunowości oraz dwuwartościowa logika są głęboko zakorzenione w ludzkich schematach poznawczych. Schizofrenik czuje przymus czynienia tych „manichejskich” podziałów. Wszyscy muszą mieć swe miejsce na biegunach „dobra” bądź „zła”. Dzieli ludzi na „aniołów” lub „świętych” po jednej stronie i „diabły” – po drugiej (por. Kępiński, 1992, s. 133). Sam także oscyluje od bieguna do bieguna.
Proces wyłaniania się biegunowości, tak charakterystyczny dla schizofrenii, możemy poniekąd obserwować również w przemianach pewnych wyobrażeń religijnych. Analizując te wyobrażenia, dostrzegamy momenty rozszczepiania i syntezy bieguna „złego” i „dobrego” w obrazie bóstwa. Nie ulega wątpliwości, iż są momenty w rozwoju religii, w których wizerunek bóstwa jest bardziej „syntetyczny”, to znaczy w większym stopniu zawiera w sobie to, co powszechnie w naszej kulturze nazywamy „złem”. Samo pojęcie sacrum oznacza przecież zarazem „święte”, jak i „przeklęte”. Wystarczy spojrzeć na obraz Jahwe, który prócz tego, że jest Bogiem „zazdrosnym”, potrafi być mściwy, bezwzględny i nieopanowany. Jest on inny od swej późniejszej transformacji, wyrażającej się w obrazie chrześcijańskiego Boga-Trójcy.
Powszechnie znane w religioznawstwie pojęcie tabu (polinezyjskie tapu) znaczy tyle co „święty” oraz „nieczysty” i „przeklęty” zarazem (Szyjewski, 2001, s. 103 i n.). Może ono wyrażać sacrum jako obdarzone mocą (mana), a jednocześnie nie wyróżniać żadnych kategorii etycznych. Znamy również religie, w których podział na pierwiastek pozytywnie i negatywnie wartościowany jest skrajny. W manicheizmie istnieje rozdział na „boga dobra” i „boga zła”, który pociąga za sobą ontologiczną równoważność obu pierwiastków (Jonas, 1994, s. 224–226).
Niektóre aspekty procesu schizofrenicznego zdają się ujawniać siły podobne do tych, które mogą kierować procesem powstawania herezji katolickich. Częstym elementem tych ostatnich jest jasność podziału, postulowana w obliczu niezadowolenia z dążącej do zachowania współistniejących sprzeczności dogmatyki katolickiej. Podobnie jak schizofrenik, ruchy te stosują rozszczepienie6. Wierzą ponadto, że jest możliwe usadowienie się na biegunie „dobra”, na pozycji „czystych” (katarzy, purytanie), „doskonałych” (albigensi), podobnych aniołom (angelici). Jak zobaczymy, osoba ze schizofrenią ma z tym większy problem.
Kwestia istoty oraz znaczenia dla ludzkiego umysłu dualności jest niezmiernie skomplikowana. Zastanawiające jest to, skąd czerpie swoją oczywistość idea podziału rzeczywistości na „dobro” i „zło”, skoro każda bliższa obserwacja wskazuje nieodmiennie, iż nic nie układa się wedle tego dwuwartościowego schematu. Jednym z przyczynków do szukania źródeł dualnych podziałów w schizofrenii może być teoria Melanie Klein, a ściślej to, co nazwała ona pozycją schizoidalno-paranoidalną (Segal, 1974, s. 24 i n.).
Pozycja schizoidalno-paranoidalna to pierwotna struktura psychiczna, złożona z obron, lęków oraz relacji z obiektami wewnętrznymi. Dominuje ona w życiu noworodka, lecz pozostaje w głębi psychiki każdego dorosłego. Klein opisuje ją jako sytuację dziecka wobec piersi matki. Dziecko doznaje ze strony piersi przyjemności i bólu. Pierwszego, gdy jest odpowiednio karmione, a drugiego chociażby wtedy, gdy piersi mu brakuje. Nie potrafiąc tolerować tak różnych doznań, dziecko rozszczepia pierś matki na „dwie”: dobrą i złą. Dobrą idealizuje, zła staje się demoniczna.
Niezależnie od szczegółowo przez Klein opisanego mechanizmu – w którym znaczną rolę gra wrodzona agresja oraz lęk przed nią – wydaje się logicznym stwierdzenie, że dziecko raczej spostrzega „dwie” piersi, niż integruje przeciwstawne aspekty piersi w jeden obiekt. Ta druga czynność zdaje się wymagać większej liczby operacji umysłowych, gdyż prócz analizy, która ukazuje różnice w bodźcach dostarczanych przez „piersi”, potrzeba jeszcze syntezy, która utrzymałaby owe zespoły biegunowo różnych bodźców w ramach jednego obiektu. A więc tego typu rozszczepienie jest prymitywną operacją umysłową, jednym z pierwotnych mechanizmów obronnych. Ten aspekt psychicznego funkcjonowania obserwujemy u schizofreników. Schizofrenik nie potrafi w normalny sposób utrzymać w sobie sprzeczności i aby emocjonalnie przetrwać, rozpoczyna swoisty proces „eschatologiczny”, dążąc do uzyskania ostatecznego podziału rzeczywistości na „dobro” i „zło” (por. Hishelwood, 1994, s. 98). Doprowadza te rozróżnienia do absurdalnej jasności, a momentami może odczuwać, że zajął któryś z krańców.
Zjawisko biegunowego rozszczepiania wiąże się z idealizacją, w sensie przydawania przedmiotowi maksymalnego stopnia pozytywnych lub negatywnych wartości, na przykład w postaci jego „ubóstwienia” albo „demonizacji”. Występuje ono stale na poziomie życia indywidualnego i społecznego7.
Próbując pojąć kwestię stereotypizacji, odwołajmy się do konstatacji Claude’a Lévi-Straussa, który zauważył, że być może zasadniczym powodem powstania wrażenia estetycznego jest czynnik redukcji (Lévi-Strauss, 2001, s. 39–41). Zdaje się bowiem, że każdy model redukcyjny ma jakąś wartość estetyczną. To dlatego cieszy nas miniaturowa kolejka, model samolotu czy kilkucentymetrowe, niezmiernie podobne do oryginału krzesełko. Lévi-Strauss wskazuje, że prawdopodobnie w każdym dziele sztuki występuje element redukcji, chociaż nie musi to być redukcja rozmiarów. Redukcja, która istniałaby w przypadku każdego dzieła artystycznego, nawet monumentalnych rozmiarów, byłaby redukcją właściwości. Malarstwo redukuje jeden z wymiarów przestrzennych, rzeźba – kolor, zapach, różnorodność wrażeń dotykowych. Obie te sztuki likwidują wymiar czasowy przedmiotu.
Co takiego powoduje redukcja u odbiorcy, że staje się rdzeniem przeżycia estetycznego, a więc przyjemnego odczucia porządku lub wglądu? Lévi-Strauss stwierdza – z czym w pełni się zgadzam – że ma tu miejsce swego rodzaju odwrócenie procesu poznawania. Dzięki redukcji nie jesteśmy bombardowani wielką liczbą szczegółów, lecz ujmujemy przedmiot w jednej chwili i w całości. Warto zacytować słowa samego autora:
„Aby poznać rzeczywisty przedmiot w całości, jesteśmy zawsze skłonni rozpoczynać od części. Dzieląc, przezwyciężamy opór, jaki nam przeciwstawia. Zmniejszenie skali odwraca tę sytuację: zmniejszony przedmiot wydaje się mniej groźny; zmniejszenie ilościowe zdaje się go upraszczać jakościowo. Mówiąc ściślej, ta transpozycja ilościowa zwiększa i urozmaica naszą władzę nad odpowiednikiem danej rzeczy; poprzez ten odpowiednik sama rzecz może być uchwycona, zważona w ręku, w mgnieniu oka pojęta. Dziecinna lalka nie jest już przeciwnikiem, rywalem, czy nawet rozmówcą; w niej i przez nią osoba zamienia się w przedmiot. Odwrotnie niż kiedy usiłujemy poznać jakąś rzecz lub istotę w wymiarze rzeczywistym, w modelu zmniejszonym poznanie całości wyprzedza poznanie części. I jeśli nawet jest to złudzenie, to chodzi tu właśnie o stworzenie i podtrzymanie tego złudzenia, ponieważ daje ono satysfakcję intelektualną i przyjemność, którą już na tej tylko podstawie można nazwać estetyczną” (Lévi-Strauss, 2001, s. 40–41).
Te same czynniki są odpowiedzialne za idealizację („stereotypizację”) posiadanych przez nas obrazów osób. Idealizacja zapewnia uproszczenie obrazu i redukcję niezmierzonej ilości informacji do prostego, niemal dedukcyjnie wyprowadzalnego schematu. Daje to przyjemność wynikłą ze zrozumienia, a więc i z potencjalnej możliwości kontroli, oraz broni przed – opisywaną w poprzednim podrozdziale – niedookreślonością podmiotu. Nie musimy już obcować z czymś zmiennym w czasie, skomplikowanym, stale ukazującym nowe szczegóły i wymykającym się jednoznacznej ocenie. Mamy jasny i jednoznaczny obraz, który ujmujemy jednym spojrzeniem. Jest to właśnie model zredukowany, coś na podobieństwo rzeźby, która chociaż odtwarza zewnętrzny kształt człowieka, nie zaskoczy nas burczeniem brzucha czy niespodziewanym gestem. Schizofrenik, ustanawiając wokół siebie świat zredukowany, broni się przed zalewem nieznanych, niemożliwych do ogarnięcia bodźców. Relacje międzyludzkie zaczyna spostrzegać jako grę czarnych i białych pionków.
Ambisentencje a zwijanie
Obraz schizofrenii wskazuje, że nie mamy do czynienia jedynie z rozpadem jedności osobowości, ale i z równolegle podjętą przez psychikę próbą przywrócenia tej jedności. Walcząc o spójność osobowości, schizofrenia ustanawia bardzo swoiste coincidentia oppositorum, czyli współistnienie przeciwieństw i sprzeczności. W wypowiedziach schizofreników objawia się to w charakterystycznych dla tej choroby ambisentencjach, to jest w jednoczesnym wypowiadaniu zdań kontradyktorycznych. Pacjent mówi na przykład „brat się mną opiekował, nie opiekował się”, lub też, że kogoś kocha, a za chwilę stwierdza, że tej osoby nie kocha. Drugie ze stwierdzeń nigdy nie jest podane jako negacja pierwszego (na przykład w wyniku ponownego przemyślenia kwestii), jest ono podane obok drugiego. Całość wygląda tak, jakby chory człowiek najpierw ustanowił mające dać jasność dychotomiczne podziały, a zaraz potem zagubił swoje własne wśród nich stanowisko. Wiele przykładów ambisentencji odnajdujemy w pamiętnikach Wacława Niżyńskiego, wielkiego rosyjskiego (Polaka z pochodzenia) tancerza baletowego, którego kariera artystyczna zakończyła się w wieku 29 lat w wyniku postępującej schizofrenii. Oto jeden z nich:
„Lubię wieczne pióro, gdyż jest bardzo wygodne. Można je nosić w kieszeni wraz z atramentem. To bardzo chytry pomysł, gdyż wielu chce mieć taką obsadkę. Ja nie lubię wiecznego pióra, gdyż jest niewygodne. Będę nim pisać, ponieważ otrzymałem je w podarku od mojej żony na Boże Narodzenie” (Niżyński, 2000, s. 62).
Schizofrenik boi się deklaracji i wyboru, gdyż wybór spycha go na jedną stronę alternatywy i wystawia na konflikt z twierdzeniem opozycyjnym. Wypowiadanie ambisentecji, tak charakterystyczne dla właściwej schizofrenii, jest przejawem prób ustanowienia jedności psychicznej, mechanizmem obronnym. W ten sposób schizofrenik próbuje zrealizować archetypowy obraz Boga, który – jak o tym mówi Heraklit – „jest dniem i nocą, zimą i latem, walką i pokojem, sytością i głodem” (cyt. za: Reale, 1996, s. 97). Właśnie w takim obrazie jego psychika odnajduje moment rozwiązania, spokoju. Możemy powiedzieć, że poprzez współistnienie sprzeczności schizofrenik stara się być „kulistym”, więc nie wchodzić w konflikty, i przez to stać się bezpiecznym.
Tworzenie „kulistego” self zaliczam do procesu zwijania. Chodzi o to, co Jung nazywał circumambulatio (Samuels, Shorter, Plaut, 1994, s. 49), o fundamentalny dla psychiki proces „okrążania” oraz konstrukcji środka. Jung odnalazł jego przejawy w tradycji rysowania mandali, w symbolice chrześcijańskiej mszy, w pracy marzenia sennego, a także w symbolice alchemicznej. W jego ujęciu, proces ten pozwala na asymilację przeciwieństw, zabezpieczając przed psychotyczną dezintegracją. Jednak nawet jeśli dezintegracja nastąpi, wcale nie przestaje on funkcjonować – psychiczne życie schizofrenika jeszcze wyraźniej zdradza działanie procesu zwijania. Ostateczną „kolistością” jest jaźń, która na poziomie archetypowego obrazu jest identyczna z teologiczną wizją Boga.
Studiując poszczególne twierdzenia teologów, niejednokrotnie moglibyśmy dla ich zobrazowania użyć modelu kuli bądź okręgu, zaś Mikołaj z Kuzy powiada wprost, iż cała teologia „istnieje jako kolista i na kolistości jest oparta” (Mikołaj z Kuzy, 1997, s. 95). Ten archetypowy obraz – mający swe źródło w strukturze umysłu oraz w jego uniwersalnych potrzebach i dążeniach – pojawia się jak lejtmotyw w historii myśli. Parmenides, poszukując „bytu”, nie mógł odnaleźć niczego innego:
„Ponadto jeśli granicę końcową posiada, to jest wykończony. Wszędzie do kuli pięknie zaokrąglonej w swej masie podobny, od środka zewsząd równo odległej” (cyt. za: Reale, 1996, s. 145).
Platon, mówiąc w Timajosie o powstaniu i budowie wszechświata, który określał jako żywy organizm obdarzony duszą – także odwołał się do kształtu kuli. Pisał:
„A kształt dał mu [demiurg – przyp. D.J.] odpowiedni i pokrewny. Dla tej istoty żywej, która miała w sobie zawierać wszystkie istoty żywe, odpowiadałby kształt, który by sobą obejmował wszystkie inne kształty. Zaczem wytoczył bóg świat na okrągło, w postaci kuli, on się w każdym kierunku ciągnie równie daleko od środka aż do krańców. To kształt najdoskonalszy ze wszystkich, najzupełniej wszędzie do siebie podobny” (Platon, 1993b, s. 312).
W dalszej części dialogu, uzasadniając kulistą formę wszechświata, w istocie przedstawił narcystyczno-schizoidalny wzorzec funkcjonowania:
„Wygładził go dokładnie naokoło po wierzchu. Z wielu powodów. Oczu mu nie było na nic potrzeba, bo nie zostawało na zewnątrz już nic do widzenia. I słuchu też nie, bo i do słyszenia nic nie zostało. […] Wszystkiego doznaje sam od siebie i tak samo robi wszystko. Uważał bowiem organizator, że jeśli będzie samowystarczalny, będzie lepszy, niż gdyby potrzebował innych rzeczy. […] Duszę dał bóg do środka i po całym jego przestworzu ją rozpiął, i jeszcze na zewnątrz to ciało nią okrył, i zbudował wszechświat jako jeden, jedyny, samotny okręg obracający się w koło. Tak znakomity, że sam ze sobą może obcować i nikogo i niczego innego nie potrzebuje; zna dobrze i lubi sam siebie i to mu wystarcza. Dzięki temu wszystkiemu świat wyszedł z ręki boga bogiem szczęśliwym” (Platon, 1993b, s. 312–313).
Opisy tego rodzaju, chociaż odnoszą się do rzeczy zewnętrznych (w tym przypadku do wszechświata), w istocie zawierają projekcje „potrzeb” psychicznych. Teoria taka jak platońska powstaje przede wszystkim w wyniku spekulacji umysłowej, a w niezwykle małym stopniu pod wpływem obserwacji. Z tego względu staje się raczej opisem umysłu niż świata (Filon Aleksandryjski odnośnie „aniołów” poruszających gwiazdami mówi: „poruszają się po okręgach ruchem, który najbardziej jest zbliżony do ruchu umysłu”; Filon, 1994, s. 8). Biorąc zaś pod uwagę fakt, że wiele innych teorii wychodzących z nieempirycznych przesłanek kończy się podobnym wnioskiem (zobacz teoria Parmenidesa), można uznać, że tym, co je kształtuje, jest jakaś uniwersalna struktura umysłowa (lub „potrzeba”, w tym sensie, iż stale domaga się wyrażenia).
Okrąg i kula fascynują nie tylko na poziomie umysłu racjonalnego, ich obraz jest pociągający i stanowi realną siłę również w obszarze emocjonalno-nieświadomych struktur osobowości. Osoba chora na schizofrenię oraz – w odmienny sposób – osoby z innego typu zaburzeniami próbują osiągnąć stan swoistej „kolistości psychicznej”, jako zapewniający maksimum bezpieczeństwa i poczucia kontroli8. Taka dynamika psychiczna zawsze wiąże się z jakąś formą „narcyzmu”, izolacji od ludzi i świata. Człowiek próbuje stać się samoistnym i doskonale wydzielonym obiektem. Chce pozbyć się potrzebujących zewnętrznego dopełnienia „wypustek”, poprzez które mógłby narazić się na frustrację. Spokój pragnie odnaleźć w sobie, i tylko w sobie, nie wierząc w relacje z ludźmi i pozytywne znaczenie świata. Są to oczywiście procesy przebiegające w każdym człowieku, nikt bowiem bez zastrzeżeń nie otwiera się na świat i ludzi. Jednak w przypadku większości patologii właśnie ten proces osiąga szczególne nasilenie.
1 Odnosi się to w jakiejś mierze do każdego zaburzenia – musimy dokonać pojęciowej rekonstrukcji jego struktury. Ta rekonstrukcja będzie zawsze jedną z możliwych. Jeśli w tym przypadku szczególnie to podkreślam, to dlatego, że „schizofrenia” jest diagnozą i etykietą, która w naszym społeczeństwie najsilniej obciąża pacjenta.
2 Fleck pisał: „Dzisiejsze pojęcie np. jednostki choroby jest także wynikiem rozwoju, a nie tylko logiczną możliwością. Można – jak uczy tego historia – wprowadzić zupełnie inne klasyfikacje chorób; można się nawet w ogóle obejść bez pojęcia jednostki choroby. Mówi się wówczas jedynie o różnych objawach i stanach, o różnych chorych i różnych przypadkach” (Fleck, 1986, s. 49). A dalej, odnośnie konkretnej sprawy: „Stosownie do swej wiedzy także Siegel rozpoznał podobne do pierwotniaków struktury jako czynniki wywołujące kiłę. Gdyby jego odkrycie zyskało odpowiednio sugestywny wpływ i upowszechniałoby się w kolektywie, tedy mielibyśmy dzisiaj inne pojęcie kiły: część przypadków kiły (według dzisiejszej nomenklatury) byłaby uważana za ospę albo inną chorobę z ciałkami wtrętowymi. Inną część uważano by za chorobę konstytucjonalną sensu stricto. W związku z ideą zarazy rozkoszy powstałyby zupełnie inne pojęcia chorób zakaźnych i jednostek choroby. W końcu doszlibyśmy na tej drodzie także do harmonijnego systemu wiedzy, który by jednak daleko odbiegał od dzisiejszego” (ibidem, s. 68–69).
3 Objawy pierwszorzędowe, czyli podstawowe dla schizofrenii, to według Schneidera: ugłośnienie myśli; głosy dialogujące i komentujące; wrażenia zewnętrznego wpływu na stan cielesny, myślenie, wolę, uczucia i pobudki; przesyłanie myśli na odległość; spostrzeżenia urojeniowe (Kaplan, Sadock, 1995, s. 65).
4 Wizel określał zaburzenia swojej pacjentki mianem „schizofrenii niedorozwiniętej” (Wizel, 2001, s. 171) u osoby o typie „schizoidnym” (ibidem, s. 165). Wprowadzoną przez niego kategorię „niedorozwiniętej schizofrenii” należy ocenić jako próbę uchwycenia kontinuum pomiędzy schizofrenią właściwą a mniej spektakularnymi zaburzeniami. W tym aspekcie podejście to jest bliskie temu, jakie prezentuję poniżej (patrz podrozdział „Schizofrenia a narcyzm”).
5 Bleuler stosował termin „rozszczepienie”, mając na myśli właściwie rozpad lub rozluźnienie związków pomiędzy emocjami a myśleniem, pomiędzy poszczególnymi wypowiedziami, lub na poziomie pojęć i ich konwencjonalnych znaczeń. Takie „rozszczepienie” również występuje w schizofrenii (objawia się głównie dezorganizacją języka). Tu chodzi mi o rozszczepienie dualne, o biegunowość…
6 Pascal pisał: „Źródłem wszystkich herezyj jest niezrozumienie zgodności dwóch prawd przeciwnych i mniemanie, że nie da się ich pogodzić. Źródłem wszystkich herezyj jest wyłączenie niektórych prawd” (Pascal, 1989, s. 413).
7 Obecnie jest ono wręcz normą kulturową, kwestią uznawaną niejednokrotnie za bezdyskusyjną. Większość filmów, powieści, komiksów jest oparta na dysocjacyjno-idealizacyjnej strukturze „białych” i „czarnych charakterów”. W niezliczonych filmach scenarzyści i reżyserzy mordują tych drugich, nie pozostawiając miejsca choćby na cień wyrzutów sumienia czy refleksji ze strony „białego”. Wszystko jest jasne i proste, gdyż „czarni” zostali pozbawieni statusu ludzi, są jedynie ikonami zła. Jeśliby dywagować na temat zgubnego wpływu filmów, to podstawowym czynnikiem patogennym zdaje się być nie przedstawianie mordu i gwałtu jako takich, ani bezpośrednia apologia zła. Czynnikiem tym jest właśnie owa sztampa, polegająca na niechybnym zwycięstwie „białego”, co zamiast edukować powoduje swoistą neutralizację strony etycznej. Dzięki rozszczepieniu i idealizacji jest tworzony sztuczny świat, w którym moralne wybory są zbyt jasne i zbyt łatwe, w zasadzie więc nie istnieją. W rzeczywistości każdy człowiek pomieszcza tendencje konstruktywne i destrukcyjne oraz nierozwiązywalne sprzeczności. Nigdy więc nie zajmie jednego z biegunów, które są czystą abstrakcją. Dopiero gdy zda sobie z tego sprawę, może obudzić w sobie świadomość moralną.
8 W celu pełniejszej egzemplifikacji tego procesu przyjrzyjmy się depresji. W przypadku tego zaburzenia charakterystyczna jest kompletna niezdolność do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Będąc w sklepie, człowiek nie jest się w stanie zdecydować, czy kupić chleb czy bułki. Mamy tu podobny mechanizm tworzenia „kulistości”, by uniknąć powstania jakiejkolwiek „wypadkowej”. Bowiem działanie w danym kierunku określa człowieka, tym samym skazuje na konflikty z tymi, którzy podążają w innych kierunkach. Oczywiście wszystko to rozgrywa się wewnątrz psyche i wyświetlenie tych procesów ma charakter jedynie szkicowy. Generalnie chodzi tu o przywrócenie archetypowej jedności i samowystarczalności. Nie ma znaczenia, że człowiek w depresji oczekuje wsparcia od innych, jego „samowystarczalność” rozgrywa się na innych poziomach. Weźmy tak charakterystyczne dla depresji samoobwinianie się. Osoba mówi nam: „to wszystko moja wina”, mówi, że jest „zła”, „beznadziejna”, że jest „zła na siebie, iż to ją spotkało”, oskarża się i poniża. Stara się jasno ukazać, iż jeśli jest zła, „to tylko na siebie”, jeśli ma pretensje „to tylko do siebie”. Stwierdzenia te pełnią funkcję izolującą, osoba tworzy w swoim wnętrzu izolowany obszar samowystarczalności. Chcąc mieć całą siebie dla siebie, natrętnie siebie ocenia i w ten sposób zabezpiecza się przed jakąkolwiek oceną z zewnątrz. Zauważamy tu swego rodzaju rozszczepienie: skoro istnieje oskarżenie, musi istnieć oskarżyciel. Aby oskarżyciel mógł oskarżać, musi mieć dystans do oskarżanego i być uznanym za moralnie lepszego. Skoro więc osoba w depresji ukazuje siebie jako kogoś potępionego pod każdym względem, każe się domyślać istnienia oskarżyciela, który w stosunku do każdego przewinienia potrafi zachować dystans, gdyż żadnego sam nie popełnił. Im bowiem bardziej winny jest oskarżany, tym bardziej czysty oskarżyciel. Oczywiście osoba w depresji mówi nam, a może i czuje, że cała jest zła, jakby nie było tu wcale miejsca na oskarżyciela. Węzłem gordyjskim depresji jest to, że im bardziej człowiek siebie obwinia, tym pozornie mniej miejsca pozostawia na obszar czystego oskarżyciela, ale jednocześnie tym bardziej każe się nam domyślać jego istnienia. Oskarżyciel jest głęboko ukryty, a osoba depresyjna utożsamia się z nim jedynie w swej najgłębszej istocie. Tam nie przyjmuje ani cienia krytyki, jest wolna od wszelkiego osądu i sama dyktuje prawa. W tym miejscu oskarża w sposób bezwzględny wszystkich i wszystko, gdyż czuje, że jej ból i wściekłość nie doznają ukojenia. Jednak taka struktura self zabezpiecza jej ów specyficzny rodzaj autonomii i samostanowienia. Jednak taka osoba jako psycho-społeczna całość jest bardzo zależna i niesamodzielna (ta niesamodzielność jest na planie realnym kompensacją postawy psychicznej). Feuerbach zauważył podobne w przypadku postawy religijnej: „Kiedy mówią o swojej grzeszności i zepsuciu, czyż nie mówią zarazem o swej istocie, o ważności i realności ich samych? Czy ten, kto swoje wady i braki wciąż ogląda w lustrze, jest mniej próżny i zapatrzony w siebie niż ten, kto myśli tylko o swoich cnotach i piękności?” (Feuerbach, 1988, s. 22–23). „Istotą”, o której mówi Feuerbach, byłby ów oskarżyciel.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!