Naturalne źródła twórczości

Fragment książki
Psychologia pychy Tomasza Olchanowskiego

 

Zdaję sobie sprawę, że nadużywam słowa „twórca” kosztem terminu „artysta”, ale jeżeli próbuję uchwycić doświadczenie kogoś, kto powołuje do istnienia coś, czego jeszcze nie było, staje się to usprawiedliwione. Po wieku dwudziestym, wieku kultury masowej i upadku elit, słowo artysta zbytnio stało się synonimem błazna, odtwórcy, kogoś, kto powiela, by osiągnąć zyski w postaci bogactw i podziwu gawiedzi. Tak rozumiany artysta nie musi niczego powoływać do istnienia, z wyjątkiem swego wizerunku, który zależy od mody preferowanej przez masy, z niczym nie musi się zmagać,
z wyjątkiem skomplikowanych umów z agentami i swych letnich miłostek.

Kto jest prawdziwym twórcą i czym jest prawdziwy proces twórczy, według mnie najdoskonalej wyjaśnił Nietzsche, który potrafił zmierzyć się nie tylko ze światem i z obowiązującymi poglądami i przesądami na jego temat, ale przede wszystkim zdobyć się na dystans w stosunku do własnej natury i dotknąć samych jej podstaw, które są tożsame z podstawami procesu życia i tworzenia.

Wielu interpretatorów na ogół jest zgodnych co do tego, że Nietzsche nie stworzył żadnego spójnego systemu, że jego filozofowanie opiera się na sprzecznościach, na obalaniu własnych myśli, zaprzeczaniu temu, co sam kreował, a następnie afirmacji zarówno stworzonego, jak i przeczącego stworzonemu jako jedności wyższego rzędu. Jednakże wielkość jego dzieła polega na tym, co tak doskonale wychwycił K. Jaspers, że „Prawdziwe jest tylko to, co dzięki Nietzschemu wychodzi z nas samych” (Jaspers, 1991, s. 256).

Jednym słowem, twórczość Nietzschego stwarza doskonałe warunki do projektowania i następnie wycofywania projekcji, i tym samym przyczynia się do głębszego poznania siebie zarówno jako jednostki, jak też i części danej zbiorowości.

Nieraz zadawałem sobie pytanie, co mnie osobiście u Nietzschego niegdyś uwiodło, i co teraz również czasem uwodzi. Pamiętam swój pierwszy kontakt z pismami tego filozofa (najpierw Zaratustra, potem inne). Zanim to nastąpiło, jako dziewiętnasto-, dwudziestolatek przeżywałem ciężkie chwile depresji i wówczas pociągało mnie wszystko, co dekadenckie, wszystko, co chyliło się ku upadkowi, życie, które poszukiwało szybkiej autodestrukcji. Nie mogłem wpisać się w porządek społeczny, nie cieszyło mnie to, co innych, nie istniał cel, ale też nie istniała przeszłość, a od teraźniejszości uciekałem w pustkę i odurzenie. Nieśmiałość w stosunku do ludzi, wybujały erotyzm i lęk przed kobietami potęgowały me wyobcowanie. Zacząłem coś komponować, pisać drobne formy pełne prymitywnych antynomii, ociekające jadem nienawiści.

Poszukiwałem autorytetów, które usankcjonowałyby moje nihilistyczne nastawienie. Ze względu na swą propagandowo złą sławę, jednym z nich miał być Nietzsche. Ku mojemu zdziwieniu w jego dziełach odnalazłem wielką afirmację życia i wszelkich jego przejawów. Wędrując samotnie po górach, targany ze względu na zły stan zdrowia cierpieniami, z dala od życia akademickiego, filozof – wolny duch – otwiera się na twórcze doświadczenie, wolne od bogów, diabłów
i opinii. Jako istota życia objawia mu się proces stawania się, doświadczanie siebie i świata w stawaniu się.

W tym miejscu jestem zmuszony ponownie przywołać pojęcie, które swego czasu zrobiło na mnie kolosalne wrażenie i pomogło wydobyć się z „dołka psychicznego” – amor fati (umiłowanie losu). Według Nietzschego dotyczy ono afirmacji bytu jako takiego w jedności z afirmacją mojego pragnącego bytu. Miłować własny los, to znaczy wyrażać zgodę na wszystko, co mnie spotyka, ponieważ w upadku czy
w chorobie człowiek może odnaleźć moc twórczą i doświadczać twórczej ekstazy.

Mówiąc „tak” temu, co niesie los, jednocześnie go przekraczam i życie me staje się pasją powoływania do istnienia, życiem twórczym. Apoteozując to, co twórcze, F. Nietzsche był świadom głębi i niebezpieczeństw związanych z takim życiem. Tym niemniej uważał, że w akcie twórczym kryje się rozkosz znosząca wszelkie niedogodności i nadająca sens naszemu życiu, które zostaje wpisane w mit kreacji. „Nasze zbawienie tkwi w twórczości, a nie w poznaniu” – naucza autor Zaratustry (cyt. za: Jaspers, 1997, s. 123). Z kolei
K. Jaspers stwierdza, że „Wolność kreowania samego siebie jest niczym innym, jak tylko twórczością” (ibidem, s. 124).
Wola tworzenia jest zatem wolą stawania się, wzrastania, kształtowania, w twórczość są jednak wpisane zniszczenie i świadomość zniszczenia, lecz śmierć objawia się nie jako coś przeciwnego życiu, lecz jego dopełnienie.

Najbardziej znany bohater nietzscheański, Zaratustra, naucza na Wyspach Szczęśliwości: „Twórczość – oto jest wielkie wyzwolenie z cierpień i ulżenie życia. Lecz, żeby twórca powstał, wiele cierpień tu trzeba i wiele przeistoczeń. (…) Aby twórca dziecięciem się stał, dziecięciem nowonarodzonem, nato musi być rodzicielką i bólami rodzicielki” (Nie-
tzsche, 1990b, s. 100).

W trakcie pracy nad rozprawą poświęconą Jungowskiej interpretacji mitu ojca w prozie Brunona Schulza (Olchanowski, 2001a) dostrzegłem wspólną dla tego pisarza i dla niemieckiego filozofa koncepcję „dojrzewania” do dzieciństwa, która jawi się jako próba rozwiązania i wyzwalania się od dynamicznych konfliktów niezbędnych dla życia twórczego, a tym samym, paradoksalnie, jako proces narodzin twórcy.

Według Junga, na co zwrócił uwagę E. Mieletinski (1981, s. 87–88), dzieciństwo, zarówno w mitologii, jak i w twórczości artystycznej łączy się bezpośrednio z powrotem mitów do praźródeł, a także z pierwotnym stanem zbiorowej psychiki. Powrót do motywów związanych z dzieciństwem, głęboka introwersja libido i jego powrót na powierzchnię może mieć kompensacyjne, wręcz zbawienne znaczenie wobec niebezpieczeństwa oderwania się jednostkowej świadomości od zbiorowych korzeni.
Motyw

dziecięcia w mitologii odnosi się w koncepcji Jungowskiej do „stawania się” w najszerszym rozumieniu, włączając indywiduację oraz powiązanie świadomego i nieświadomego w swoistą jedność. Jednak – jako że „stawanie się” jest procesem dynamicznym – mitologiczne dziecię ciągle narażone jest na niebezpieczeństwa, które wskazują na trudności w osiągnięciu owej jedni. Chodzi tu przede wszystkim o niebezpieczeństwo „utknięcia” libido w podziemnym świecie (permanentne zagrożenie szaleństwem i wszelkimi innymi formami autodestrukcji to los człowieka twórczego), czego symbolem są pojawiające się przeszkody w postaci węży, smoków i innych stworzeń związanych z zagrażającymi świadomości siłami chtonicznymi.

Zatem „dojrzeć” do dzieciństwa jest niczym innym, jak przyjąć postawę twórczą i poprzez kreowanie samego siebie uczynić własne życie autentycznym, czyli otworzyć się na doświadczenie, by stawać się wraz z każdą chwilą, by wraz z każdą chwilą być zdolnym do przemiany. Jak stwierdza
J. Campbell, „Nie zyskasz mocy twórczej, jeśli nie pozostawisz za sobą wszystkiego, co związane, ustalone, wszystkich reguł” (1994c, s. 245).

Lecz żeby się na to zdobyć, koniecznością staje się umiłowanie własnego losu (nietzscheańskie amor fati). Afirmując własny los i związane z nim ograniczenia, przekraczamy go. Realizujemy to, kreując światy, powołując do istnienia, jednym słowem tworząc. W pojęciu amor fati zbiega się to, co wydaje się sprzeczne, jak ujął to K. Jaspers: „wzmożona aktywność urzeczywistnienia tego, czego jeszcze nie ma, i miłujące przyjęcie tego, co się dzieje” (1990, s. 289).

Zdaniem F. Nietzschego, wola tworzenia wywodzi się
z woli mocy, która z kolei jest twórczą, niewyczerpaną wolą życia, gdzie płodzący, tworzący i stający się stapiają się
w jedno. Jest pragnieniem stawania się czymś więcej, wolą potęgowania, walki o swój wzrost. Życie walczy zatem nie
o byt, ale o moc. Jednak Nietzsche przestrzega, że moc jest dwuznaczna, że może również ogłupiać, ponieważ chodzi nie o ilość mocy, lecz o jakość. Najwyższą formą woli mocy jest – według niego – interpretowanie, tożsame z ludzkim istnieniem, ponieważ nasza świadomość jest tym samym, co zinterpretowanie. Jak już wspomniałem, preferujemy hipotezy, które obdarzają nas mocą.

W tradycji mitologicznej starożytnej Grecji i Izraela narodziny ludzkiej świadomości związane są z aktem twórczym, który jednocześnie był buntem przeciwko bogom, Bogu (mit prometejski i biblijny mit o Upadku). Zatem akt twórczy dotyczy nie tylko wyrwania bogom, naturze, przywileju tworzenia, lecz przez to, że dzięki swej świadomości człowiek może siebie kształtować i oceniać, sprawia, iż w istocie ludzkiej zjednoczone jest stworzenie ze Stwórcą, w walce, zmaganiu się, stawaniu się i unicestwianiu.

Niespodziewanie dla mnie samego, nietzscheańska apoteoza twórczości nasunęła mi skojarzenia ze słowem tytaniczność. Czyż F. Nietzsche nie był jednym z ostatnich, zapomnianych tytanów, synem Gai (Ziemi), którego za bunt niebiańscy bogowie zesłali w odmęty Tartaru, w szaleństwo i mrok? M. Hope pisze – „W Grecji czczono tytanów jako przodków człowieka, im przypisywano wynalezienie sztuki i magii” (1994, s. 18).

Zauważmy, że moc twórcza człowieka pochodzi nie od bogów, lecz od cielesnych, aż nazbyt ziemskich tytanów. Każdemu aktowi twórczemu, jak też rozwijaniu świadomości towarzyszy, często irracjonalne, poczucie winy. R. May przypomina nam o odwiecznym strachu, jaki każde społeczeństwo żywi wobec swych artystów i świętych, ponieważ stanowią oni potencjalne zagrożenie dla społecznie chronionych wartości. „Przemiana wartości – to przemiana twórców” – wyjaśnia F. Nietzsche (cyt. za: Jaspers, 1997, s. 122).

Tytani zrodzili się ze związku Uranosa z Gają (Nieba
i Ziemi). Ojciec strącił ich do Tartaru, ponieważ napełniali go strachem i przerażeniem. Najmłodszy z tytanów – Kronos – wykastrował sierpem swego ojca za namową zatroskanej o los synów matki. Freud odnajdował w greckiej teogonii podwaliny pod swój mit o hordzie pierwotnej i prazbrodni ojcobójstwa, którego skutkiem jest kompleks Edypa, a także koncepcja grzechu pierworodnego.

Za rządów Kronosa i jego małżonki Rei (matka bogów, później utożsamiana z Kybele) panował złoty wiek ludzkości, istniała harmonia pomiędzy tym, co męskie i żeńskie. Wykastrowany Uranos rzucił na swego syna klątwę. Kronos, przerażony swym przepowiedzianym losem, połyka swe nowonarodzone dzieci, lecz najmłodsze dziecko – Zeus – zostaje przez matkę uratowane (ta zamiast syna podaje ojcu do połknięcia kamień). Kiedy Zeus dorasta, namawia swą rodzicielkę, by podała Kronosowi środek wymiotny i w ten sposób wydobywa się z jego wnętrzności pozostałych pięciu bogów olimpijskich.

Ten akt połykania i wymiotowania potomstwem może stanowić metaforę aktu twórczego. Czy bowiem Kronos, który usuwa swego ojca i ma z tego powodu poczucie winy i potrzebę samoukarania, nie powołuje do istnienia bogów olimpijskich za pomocą swej twórczej fantazji? Przecież każdy twórca połyka świat i kreuje go na nowo, lecz nie jest
w stanie zmienić naturalnego biegu rzeczy, w który wpisany jest los każdego stworzenia. Spoglądając w piękno i grozę czeluści przemijania, twórca umiera i odradza się wraz
z każdą chwilą kreacji, w pragnieniu urzeczywistnienia jeszcze nieobecnego. Proces twórczy zawsze trwa w teraźniejszości, w teraźniejszości zostają zatrzymane pulsujące wspomnienia dnia wczorajszego, jak też zmagają się z sobą przyszłe oczekiwania.

Do najsłynniejszych postaci z rodu tytanów należy niewątpliwie Prometeusz. W wielu wersjach mitów jest to prawdziwy twórca człowieka, w innych ten, który rozbudził ducha i dał mu moc panowania nad światem (kreatywna świadomość). M. Lurker jest zdania, że: „Prometeusz wykradł ogień jako symbol światła i oświecenia i przykuwany jest wciąż do skały męczarni w każdym następnym, buntującym się przeciwko bogu człowieku” (1994, s. 58).

Niemal każdy z nas łatwo może przywołać ze wspomnień obraz przykutego do skał Kaukazu tytana, któremu każdego ranka sęp wyrywa, odrastającą mu przez noc, wątrobę. R. May uważał, że ten element mitu jest jaskrawym symbolem procesu tworzenia, któremu często towarzyszą uczucia wypalenia, zmęczenia, niemożności wyrażenia wizji przez artystę, zniechęcenia, zwątpienia. I okazuje się, że w ciągu nocy odrasta twórcy wątroba, a wraz z nią jego moc twórcza – tym samym staje się on gotowym do ponownego zaistnienia w procesie twórczym.

W orfickiej wersji upadku tytanów Dionizos, syn Zeusa
i Persefony, ucieka od swych prześladowców, tytanów, przemieniając się w różne zwierzęta. Na koniec, przemienionego w byka, tytani rozdzierają na kawałki, gotują, jedzą, serce zaś grzebią w ziemi. Atena znajduje serce i przynosi Zeusowi, który połykając je sprawia, że rodzi się drugi Dionizos, znany jako syn Semele. Tytani zostają spaleni przez Zeusa piorunem, a z ich popiołów powstają ludzie. W związku
z tym, że tytani przedtem spożyli ciało Dionizosa, człowiek składa się z dionizyjskiej duszy i z ciała od tytanów, które to orficy uważali za pierwiastek negatywny (patrz Parandowski, 1992, s. 17).

Na podstawie tej opowieści Freud wysnuł wniosek, że doktryna grzechu pierworodnego jest pochodzenia orfickiego. „Anaksymander w jednym z pism powiada, że jedność świata została zniszczona za sprawą popełnionej w praczasach zbrodni i że wszystko, co z tego wynikło, musi ponieść karę za tę zbrodnię” (Freud, 1997, s. 197).

Zatem z tytanicznością wiąże się to, co ziemskie, cielesne, twórcze i nadludzkie jednocześnie. Nietzscheański nadczłowiek to ten, który tworzy, przekraczając siebie. Zauważmy, że tytan Prometeusz dokonał swego czynu z miłości do człowieka. „Tworzyć, to znaczy wyjąć coś z siebie, uczynić siebie bardziej pustym, uboższym, bardziej miłującym” – pisze autor Zaratustry (Jaspers, 1997, s. 122).

Na podstawie losu tytanów możemy dojść do wniosku, że moc twórcza nie pochodzi od nadprzyrodzonego autorytetu, lecz z natury, z ziemi, z ciała. Zaratustra naucza o drogach twórcy: „Lecz najgorszym wrogiem, jakiego napotkać możesz, będziesz zawsze ty oto dla samego siebie, sam czyhasz na siebie po jaskiniach i lasach” (Nietzsche, 1990b, s. 74).

W ujęciu Nietzschego świat jest wiecznym cyklem stawania się, kształtowania, przekształcania i unicestwiania.
W sposób dogłębny doświadczyć tego może człowiek, którego życie jest życiem twórczym. Nikt tak jak twórca nie doświadcza, czym jest opór materii, czym jest poczucie winy
i lęk z powodu niszczenia jej za pomocą form, czym wreszcie ekstaza z powodu ponownego jej uformowania na nowy, inny sposób, czyli powołania do istnienia czegoś, czego jeszcze nie było. Przecież wola tworzenia, nierozerwalnie związana z interpretowaniem siebie i świata, jest najwyższym przejawem woli mocy.

W akcie twórczym zawiera się spełnienie i sens ludzkiego życia w zjednoczeniu ze stającą się Rzeczywistością – „Trzeba chcieć przeminąć, by móc zrodzić się na nowo… Przeobrażenie na drodze stu dusz – to twoje życie, twój los” (cyt. za: Jaspers, 1997, s. 235).

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz